Na Tropie Przygody

03 września 2011

Półwysep Istria

Istrię odwiedzamy przy okazji pobytu w Trieście, który jest fantastyczną bazą wypadową do zwiedzania całego półwyspu włosko-chorwacko-słoweńskiego. Tym razem wypadło na część chorwacką.

G r o z n j a n   i   P o r e č
Wyprawa, naszym Suzukiem (Suzuki Grand Vitara), na cały dzień. Pojedziemy do średniowiecznej perełki ukrytej w głębi górzystego lądu, czyli do Groznjanu – i uwierzcie nam: jeśli jeszcze tam nie byliście, to musicie pojechać!!! Potem odwiedzimy Pulę – stolicę półwyspu Istria. Po drodze wpadniemy jeszcze do Porec’u.


Wyruszamy wcześnie rano. Przed nami pierwsze 60 kilometrów do Groznjanu. Zaczynamy autostradą, potem „lokalna” droga przez Słowenię i kolejna „lokalna” na terenie Chorwacji. Stan dróg – całkiem dobry. Pod koniec skręcamy z trasy nr 21 na „bardziej lokalną” do samego miasteczka. Jedziemy, jedziemy, troszkę „pod górkę” i nagle… droga kończy się parkingiem :-) Dalej, na zwiedzanie miasteczka, można udać się tylko piechotą.

Z przewodnika turystycznego wiemy, że ta osada, zlokalizowana na szczycie wzgórza, jakiś czas temu mocno się wyludniła. Wtedy władze gminy postanowiły ogłosić, że otwierają miasteczko dla artystów: każdy artysta, który zadeklaruje wykonanie remontu jednego z budynków i otwarcie tam własnej pracowni, może nabyć swoją nową siedzibę za „bardzo symboliczną kwotę”. I okazało się, że był to strzał w dziesiątkę. Dzisiaj jest to tętniące życiem (artystycznym) miasteczko, pełne galerii, pracowni artystycznych, z kilkoma knajpkami i wspaniałymi widokami. Jest czym oko nacieszyć. Pokusimy się o stwierdzenie, że jest to jeden z chorwackich „cudów świata” :-)

Na zwiedzanie wybraliśmy się z naszym wózkiem – parasolką. Niestety całe miasteczko jest wybrukowane nierównymi kamieniami, więc poruszanie się tam z wózkiem nastręcza trochę problemów (da się to zrobić, jednak o niebo wygodniej byłoby z nosidełkiem turystycznym…). Nasz starszy brzdąc (3 lata) szalał oglądając różne artystyczne gadżety wystawione w pracowniach i biegając po fantazyjnych schodach. My chłonęliśmy piękno kamiennych, średniowiecznych uliczek i budynków. Mieliśmy wrażenie, że trafiliśmy w miejsce, w którym czas niemal zatrzymał się kilkaset lat temu. To było bardzo udane przedpołudnie :-)

01 listopada 2022
Domyślna treść artykułu. W każdym nowo utworzonym artykule pokaże się wpisany tutaj tekst. Wpisz więc tutaj domyślną treść nowego artykułu lub instrukcję dodawania nowego artykułu dla swojego klienta.
01 listopada 2022
Domyślna treść artykułu. W każdym nowo utworzonym artykule pokaże się wpisany tutaj tekst. Wpisz więc tutaj domyślną treść nowego artykułu lub instrukcję dodawania nowego artykułu dla swojego klienta.

Wróć

Z Groznjanu wyjechaliśmy inną drogą – po drugiej stronie wzgórza. Było jeszcze ciekawiej – nawierzchnia bez grama asfaltu, natomiast niemal cała pokryta jasnym, niemalże białym tłuczniem. Prawie offroad :-) Poczuliśmy się jakby nasz Suzuk brał udział w jakimś rajdzie po bałkańskich bezdrożach. Po zjechaniu na dół wyglądał zresztą jak obsypany mąką! Tylko wstawić do piekarnika i czekać, aż zamieni się w pyszną drożdżówkę ;-)


Obraliśmy kurs na Poreč – około 30 kilometrów lokalnymi drogami. Bardzo ładne miasteczko, nad brzegiem Adriatyku, bardzo, bardzo turystyczne. Po krótkim spacerze w pełnym słońcu postanowiliśmy usiąść w jakiejś sympatycznej knajpce na "coś zimnego". Skończyło się na obiedzie ;-) Jedliśmy tu najpyszniejsze na całej Istrii (a próbowaliśmy ich w wielu miejscach) "Sardele na źaru", czyli sardynki z grilla. Mmmm, pycha!

 

Zaspokoiwszy pragnienie ;-) ruszyliśmy na dalsze zwiedzanie miasteczka odbywając obowiązkową wizytę w przepięknej Bazylice Eufrazjana (od 1997 roku wpisana na listę światowego dziedzictwa UNESCO).Zmęczeni upałem postanowiliśmy pożegnać Poreč i wrócić do naszej spokojnej przystani w Trieście (a właściwie w Banne), gdzie nasz starszak, na hotelowym podwórku, będzie mógł zbierać swoje ukochane kasztany :-)

P u l a
Wyruszamy do Puli – stolicy Istrii.

Przed nami 60 kilometrów, głównie świetną, nową autostradą. Wjeżdżamy do Puli. No tak – typowe miejsce dla turystów z Europy Środkowej :-) Wszędzie autokary i brak miejsc parkingowych. Jedziemy w kierunku „teatru rzymskiego” – największej atrakcji miasta. Wow! Naprawdę WOW! Amfiteatr rzymski robi wrażenie! Parkujemy na pobliskim parkingu (płatny, a i tak ledwo można upolować miejsce). Idziemy zdobyć tę piękną budowlę.

Podobno jest to jeden z trzech najlepiej zachowanych amfiteatrów na świecie. W czasach swojej świetności gościł około 23 tysięcy widzów na trybunach, a na „scenie” – Gladiatorów i dzikie zwierzęta. Głowa naszej pociechy kręci się dookoła osi kręgosłupa. Zresztą nam wszystkim. Stoimy przez chwilę w ciszy. Wdychamy atmosferę starożytnego Rzymu… tylko nasz bobas zdaje się być tym wszystkim mało zainteresowany :-) Spacerujemy po ruinach dawnej widowni i pstrykamy obowiązkowe fotki. Będzie co wspominać…

Twój e-mail:
Treść wiadomości:
WYŚLIJ
WYŚLIJ
Formularz został wysłany - dziękujemy.
Proszę wypełnić wszystkie wymagane pola!

ntprzygody@gmail.com

Kontakt