ntprzygody@gmail.com
Przed wejściem głównym do starego miasta (Stari Grad) znajduje się punkt (budka) informacji turystycznej, gdzie można kupić plan starówki i okolic. Warto to zrobić, ponieważ Kotor to plątanina uliczek, tajemniczych zaułków i placyków, w których łatwo się zgubić. Nasz plan miasta był tylko asekuracją na wypadek gdybyśmy nie mogli trafić z powrotem do auta, bo naprawdę przyjemnie jest „pobłądzić” w takim miejscu jak to.
Wchodzimy przez bramę główną (Glavna Vrata) wprost na wieżę zegarową. Przypatrzcie się jej dobrze! Zdaje się, że wieże zegarowe (sahat kula) to stały element „wyposażenia” czarnogórskich miast (znajdziecie je w: Herceg Novi, Stari Bar, Budva, Ulcinj, Podgorica i w mnóstwie innych). Czas widocznie był dla ówczesnych mieszkańców bardzo istotną kwestią.
Kamienny stary Kotor jest piękny, choć ze względu na dominującą szarą barwę może sprawiać wrażenie nieco smutnego – szczególnie podczas mało słonecznej pogody. Katedra Św. Trifuna (albo Tripuna) to absolutne „must see”. Ten romański w stylu kościół ma przepiękną rozetę, a w środku niesamowite XIV-wieczne freski i skarbiec zawierający ciekawe eksponaty religijne. Chłopakom bardzo się tam podobało. Dla dzieci (i dorosłych) interesujące będzie również Muzeum Morskie z cudnymi miniaturami dawnych statków.
Niestety, ku rozczarowaniu naszych pociech, nie spotkaliśmy po drodze żadnych kotów, których podobno jest tu pełno. Chyba wyczuły, że przyjeżdżamy… ;-)
Dojechaliśmy. W porcie, przed wejściem głównym na kotorską starówkę, jest spory parking (płatny 1,50 Euro/1h) – tam właśnie odpoczywał nasz dżipior. Zabraliśmy wszystkie potrzebne sprzęty i rzeczy, i ruszyliśmy na podbój starego Kotoru. Po drodze zahaczyliśmy o kawiarnię z rozległym ogródkiem ciągnącym się wzdłuż murów miejskich. Chłopaki zjedli sałatkę owocową, a my podładowaliśmy baterie kawą.
Zwiedzając stary Kotor nie zdziwcie się gdy natraficie na kompletnie zrujnowane miejsca – jest ich tutaj całkiem sporo. To, nadal nieodrestaurowana, pamiątka po wielkim trzęsieniu ziemi, które nawiedziło Kotor w 1979 roku. Pomimo takich ruin miasto i tak robi wrażenie – ma w sobie magię i tajemniczość, a w powietrzu unosi się zapach burzliwej historii. Niesamowicie smakowita mieszanka :-)
Kiedy znowu „odnaleźliśmy się” po "zagubieniu się" w gąszczu kotorskich uliczek, okazało się, że jesteśmy na placu przy Katedrze. W jednej z pobliskich knajpek zjedliśmy niesamowitą pizzę. Ta knajpka to Pizzeria Sara. Jeśli będziecie kiedyś w Kotorze koniecznie musicie spróbować ich Margherity – niepowtarzalne doznanie kulinarne dla każdego fana tego włoskiego specjału. Tutaj w wykonaniu czarnogórskim. Pycha!
Jednej rzeczy nie udało nam się zrobić podczas pobytu w Kotorze, a mianowicie nie wspięliśmy się po 1462 stopniach do Twierdzy Św. Jana usytuowanej na wzgórzu nad miastem. No cóż, podróżowanie z dziećmi ma to do siebie, że nie zawsze pozwala na realizację wszystkich wycieczkowych planów. Już dawno się z tym pogodziliśmy i Wam polecamy zrobić to samo ;-)
Po powrocie na parking czekała na nas niespodzianka. Nasze auto zmieniło kolor - z grafitowego na pomarańczowo-brązowo-czerwony. Z resztą nie tylko nasze. Wszystkie inne samochody miały dokładnie tę samą barwę. Pan parkingowy nie potrafił nam wyjaśnić skąd wzięła się ta dziwna "powłoka" na samochodach. Po powrocie do Dubrovnika zapytaliśmy o to naszego gospodarza - starego wilka morskiego, emerytowanego kapitana statków handlowych. Okazało się, że dla niego to żadna tajemnica - to po prostu... piasek z Sahary przywiany przez wiatr... Hmmm, tylu rzeczy jeszcze nie wiemy o świecie...
Polecane
Na Tropie Przygody
W Czarnogórze byliśmy pod koniec marca 2012 roku, przy okazji pobytu w Dubrowniku, z którego do Kotoru jest zaledwie 90 km. W tym czasie Chorwacja nie była jeszcze częścią UE (ani układu z Schengen), ale na jej granicach dało się wyczuć specyficzny klimat „europejskiej wspólnoty” i pewnego wyluzowania.
Niestety kawałek dalej, na granicy Czarnogórskiej było już zupełnie inaczej. Przywitały nas surowe, milczące oblicza bacznie przyglądających się nam pograniczników. Atmosfera była lekko napięta, kiedy w pewnym momencie funkcjonariusz służby granicznej kontrolujący nasze paszporty zaczął wykrzykiwać coś entuzjastycznie, wymachując przy tym rękoma. Trochę nam zajęło zrozumienie tego, co chciał powiedzieć, a brzmiało to mniej-więcej tak:
„Wroclaw! Zląsk Wroclaw! Zląsk Wroclaw - Buducnost Podgorica! Utakmica! Meć”! Wtedy na naszych twarzach pojawiły się uśmiechy – przypomnieliśmy sobie, że dzień wcześniej we Wrocławiu odbył się mecz piłki nożnej między Śląskiem Wrocław a Buducnost Podgorica. Uff, atmosfera rozluźniła się a nasz pogranicznik, oddając nam paszporty, nie omieszkał poinformować o tym, że wygrała Podgorica! :-)
Tak właśnie zaczęła się nasza przygoda z Czarnogórą.
Po przekroczeniu granicy chorwacko-czarnogórskiej można odnieść wrażenie, że krajobraz diametralnie się zmienia. Wszystko jest jakieś inne niż po drugiej stronie szlabanu – ładne, ale trochę zaniedbane, wyblakłe, przykurzone, trochę niedomagające, trochę rozklekotane, zużyte, zardzewiałe, dziurawe – prawie jak w wielu miejscach w Polsce na początku lat 90-tych… I tylko roślinność jakaś bujniejsza i nieco bardziej orientalna.Trochę zawiedzeni jedziemy dalej – Ci, którzy tu byli tak bardzo zachwycali się tym krajem. Ale gdzie to piękno? Czym tu się zachwycać – wszędzie bloki, brud i zaniedbanie! Wjeżdżamy do Boki Kotorskiej. Mijamy Herceg Novi. W miarę postępu naszej drogi ROZ-czarowanie zaczyna ustępować miejsca O-czarowaniu. Jest pięknie! Pomimo wczesnej jeszcze wiosny w kolorach płowych jest po prostu pięknie! Jesteśmy zachwyceni!Góry, schodzące do zielonkawej wody, u stóp których piętrzą się malownicze, kamienne wioski o ceglastych dachówkach. Bajka! Naprawdę - nie warto skracać sobie drogi wsiadając na prom Kamenari – Lepetane!